niedziela, 12 lutego 2012

Koh Samui Dzień 4


Zaraz po śniadaniu odebraliśmy naszego jeepa. Jako pierwszy punkt wycieczki obraliśmy wodospad Na Muang i przejażdżkę na słoniu. Pani z biura, gdzie wypożyczaliśmy auto, zaoferowała nam bilety ze zniżką, więc zgodziliśmy się kupić je u niej. Gdy zajechaliśmy na miejsce, okazało się, że nasze bilety są co prawda na wodospad Na Muang, ale na ten drugi…
Tankowanie Jeepa

Jeepy do jazdy off-road przy wodospadzie Namuang 2


Uwaga słonie

Nasz jeep

Pan z obsługi wyjaśnił, że są dwa wodospady: Na Muang 1 oraz Na Muang 2. Różnią się one przede wszystkim wysokością- jeden ma 18m a drugi 80m. 

My dostaliśmy bilety na ten mniejszy, więc musieliśmy zawrócić do głównej drogi, żeby go odnaleźć. 
Na szczęście nie było z tym problemu, bo oba wjazdy do wodospadów znajdują się praktycznie obok siebie. 
Wysiedliśmy z jeepa, opłaciliśmy parking i wyruszyliśmy w poszukiwaniu słoni, których nie sposób było nie zauważyć. 


Przejażdżka trwała 60 minut, jednak myśleliśmy, że udamy się bardziej w stronę dżungli. Trasa była oczywiście dla wszystkich taka sama i odpowiednio wyznaczona. Niemniej jednak bardzo mi się podobało, szczególnie jak pan przewodnik pozwolił mi zejść z siedziska umieszczonego na grzbiecie słonia i usiąść z przodu. Jednak potem zrobiło się trochę groźniej jak słoń zaczął się schylać po jedzenie, bo sama nie wiedziałam czego mam się trzymać, żeby nie spaść. Z początku trzymałam ręce na głowie słonia, a potem chwytałam się siedziska :)


Przed przejażdżką zaoferowano nam oczywiście zrobienie jednej pamiątkowej fotki za 300 Baht, ale odmówiliśmy. Pan przewodnik zaproponował, że może nam zrobić trochę zdjęć naszym aparatem. 
Skorzystaliśmy z propozycji i takim oto sposobem mieliśmy 12 pięknych zdjęć za 200 Baht :)




Kąpiel w rzece



Słoń myślał, że mam coś do jedzenia ;)

Szamający słoń

A za nami wodospad..
Po przejażdżce udaliśmy się w stronę wodospadu, porobiliśmy kilka zdjęć i wyruszyliśmy w dalszą podróż.




Spirit houses


Tym razem zdecydowaliśmy się odwiedzić pobliską świątynię Wat Khunaram i słynnego zmumifikowanego mnicha. 

Mnich Phra Khru Samalhakittikhun (czy też Luang Phaw Daeng) zmarł w 1973 roku, w wieku 79 lat, siedząc i medytując. Nakazał, aby jego ciało umieścić w pozycji medytacji, jako symbol mający inspirować przyszłe pokolenia, zachęcając do podążenia drogą budyzmu, uwalniając się od cierpień doczesnych. 
Zadziwiające po dziś dzień jest to, iż jego ciało, nie poddane balsamowaniu, po prawie 40 latach od śmierci, jest tak dobrze zachowane.





Księga pamiątkowa





Brama wjazdowa do świątyni

Krótki opis z życia mnicha




Święte drzewo




Przepiękne zdobienia





Po obejrzeniu świątyni i wpisaniu się do księgi odwiedzających wyruszyliśmy dalej. Pojechaliśmy na małe zakupy do Hua Thanon, a następnie odwiedziliśmy tajlandzkie Tesco.

 
Jakby komuś się benzyna skończyła...



Następnym przystankiem była światynia Wat Samret. Warto tu wspomnieć o buddyjskim cmentarzu oraz zbiorze figurek Buddhy (Secret Hall of Buddhas).

Piękna brama wjazdowa do Wat Samret






Cmentarz





Zmęczeni po dniu pełnym wrażeń udaliśmy się do znanej już nam, włoskiej restauracji „Easy Time” na późną kolację. Po powrocie do resortu popływaliśmy chwilę w basenie i poszliśmy spać, nie mogąc się doczekać, jakie następne przygody przyniesie jutrzejszy dzień…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz